Lista marzeń

Sztukę po prostu kocham. Lubię bawić się w interpretację, analizę, ale przede wszystkim uwielbiam czuć obrazy. Po swojemu. Wierzę, że sztuka jest poszerzeniem świadomości i jej najważniejszą rolą jest mi „służyć”. W podróży.

Uwielbiam, jak mnie obrazy swędzą pod skórą, pod czaszką, czasami łaskoczą  jak we mnie wzbudzają emocje. Dla mnie najcudowniejszym sposobem kontemplowania sztuki jest właśnie kopiowanie. Nazywam to doświadczaniem performatywnoempatycznozmysłowym.

Jest mnóstwo obrazów, które chciałabym kopiować, empatycznie czuć, doświadczać wszystkimi zmysłami, przetwarzać nimi siebie za pomocą procesu twórczego. Poniżej prezentuję mój subiektywny wybór obrazów.

Wszystkie dotychczasowe realizacje dały mi mnóstwo satysfakcji, spełnienie, rozwój i wiarę w to, że warto podążać za sobą, swoimi marzeniami, instynktem. W trakcie dziewięciu lat prowadzenia Pracowni moje marzenia urosły. Potrzeba rozwoju i poszerzania obszaru poszukiwań także. Jeśli komukolwiek po drodze z moimi ścieżkami, to zapraszam. Przejdźmy się kawałek razem.

Życzenie mam właściwie tylko jedno… aby ta lista zapełniała się równie szybko, jak się wyczerpuje.

wędrowiec Bosch

fot. Wikipedia

Hieronim Bosch „Wędrowiec”.

Ok 1498 r. Tondo, średnica 71,5 cm, olej na drewnie.
Listę otwiera oczywiście Hieronim Bosch. Mój ukochany Praojciec surrealizmu, Zegarmistrz chaosu, Książę psychodelii. Chociaż tutaj akurat całkiem porządny, uczesany i nawet ubrany.
Człowiek w drodze. Raczej za połówką drogi. Kolano zdarte, buty nie do pary, na plecach bagaż. Jak to w życiu. Człowiek ogląda się wstecz? Wykonuje krok naprzód? A może nie? Może tylko tkwi w miejscu i odgania wrednego psa kijem?
Tło niby takie odległe, oderwane, nieistotne, ale to przecież punkty odniesienia! Definiują ruch! Bez tła, to tylko przebieranie nogami w przestrzeni.
Uwielbiam tą niewiedzę, otwarcie się na niejednoznaczność przekazu, na wiele możliwości interpretacji. To właśnie sprawia, że wszystkie stają się jednakowo prawdopodobne. Bo czy nie jest dziełem sztuki obraz, który jest nieskończoną ilością obrazów jednocześnie?
Banał, truizm? Być może… ale niech mnie kule biją! Wolę, żeby sztuka taka była. Moja, własna, dla mnie, odebrana, przyjęta, skontenerowana emocjonalnie, oswojona.

fot. Wikipedia

Antonio Allegri da Correggio „Jowisz i Io” .

Rok wykonania: ok. 1531 lub 1532, technika: olej na płótnie, rozmiar 163,5 × 74 cm.
Hello darkness my old friend…
Jednymi z najbliższych przyjaciół wrażliwości są smutek, mrok i samotność. Nie ma zmiłuj. Niestety, to nie Ci, co zrobią gorącej herbaty, pogłaszczą po plecach i powiedzą: „wszystko będzie dobrze”.
To jest taka banda która wyciągnie Cię w środku nocy i powie „chodź, pójdziemy na spacer, bo a nóż, widelec coś się wydarzy, może jest tam coś wartego zobaczenia”.
Budzisz się potem w Gdańsku i masz ubranie na lewą stronę, a buty ubabrane czerwonym pyłem. Może z Marsa?Oczywiście za rączkę wrażliwość trzyma też dziecko, matka i starucha, ale o tym pewnie przy kolejnych moich ulubieńcach…
Nie zapomnę momentu kiedy zobaczyłam ten obraz na żywo. Całe szczęście wygodna, popielata, welurowa sofa za moimi plecami czekała w pogotowiu. Być może to nadmiar wrażeń po obejrzeniu 15 obrazów Breughla, być może cała noc w busie, ale to właśnie ten obraz sprawił, że kolana mi się ugięły. Długo tak siedziałam. Dobrze mi było. Patrzeć. Widzieć.

Breughel

fot. Wikipedia

Pieter Bruegel, „Myśliwi na śniegu”

Rok wykonania: 1565, technika wykonania: olej na desce, rozmiar 117 cm × 162 cm.
Pieter Breughel jest moim mistrzem Zen. Ten człowiek miał niesamowitą pojemność. Potrafił pod powiekami zatrzymać każdy element składowy rzeczywistości. Utrzymać to w sobie, kontemplować i czuć jednocześnie ludzi, zwierzęta, nastrój, przyrodę i stać się tym co widzi i czuje.
A z drugiej strony, myślę sobie…
„Dystans” jakie to jest przyjemne odczucie! Bo przecież nie uczucie, ani emocja, tylko stan. Pozwala patrzeć na siebie i świat z pewnej odległości, jako widz. I wtedy właśnie można się zastanowić. Czy dobrze mi tu gdzie jestem? Czy może jednak mam ochotę podejść, uczestniczyć? Czy może zupełnie oddalić się?
A z trzeciej strony…
Mam w głowie taką kategorię obrazów, które sprawiają, że chce mi się oddychać. Ja ciągle zapominam oddychać. Ale ten obraz! O matko! Jak przy nim się oddycha. Mroźne, świeże powietrze samo wypełnia płuca, aż do uczucia pieczenia. A jednocześnie patrząc na niego w środku czuję wielką spokojną falę, pływy morskie, prądy. Cholera wie co! Pewnie przez tą kompozycję, ale to jest po prostu niesamowite wrażenie.
Spokój, dystans, chłód i przestrzeń. Cudowne odczucia, dobre, przyjemne. Jak z obrazka.
Wdech i wydech…

Rothko

fot. Wikipedia

Mark Rothko, „Orange, Red, Yellow”.

Rok wykonania: 1961, technika wykonania: olej na płótnie: 236,2 x 206,4 cm

Dawno dawno temu, gdzieś w odmętach internetu pierwszy raz zobaczyłam obrazy Marka Rothko.
Osłupiałam.
Gapiłam się tak przez dłuższą chwile, po czym rozpłakałam się.
Czułam w środku gorąco, drżenie i łomot, jakby każdy organ był sercem.
Zawstydziłam się tym faktem strasznie. Cieszyłam się, że nikogo obok nie było.
Po latach, kiedy w trakcie studiów znów natknęłam się na ten obraz, przeczytałam tekst o tym, że częstą reakcją na obrazy Rothko jest wzruszenie.
Dobre to było…
Wzruszenie, o matko! Co to jest za stan!
I nie, bynajmniej, to nie tak, że chodzę po wystawach i płaczę. Zwykle się tylko ekscytuje, wzruszam raczej rzadko.
Dlatego też, dwa lata temu wybrałam się do Wiednia „na Rothko”.
Cały cyrk z wyjazdem, wyczekiwanie, entuzjazmowanie, szajba kompletna!
Okazało się, że spóźniłam się. Wystawa skończyła się tydzień wcześniej. 
No więc, cholera, jeszcze się kiedyś musi udać spotkać i malowałabym ten obraz, jak nie wiem co. 
Nie mogę. Na razie. Jeszcze tylko 20 lat i będę mogła. Co mi szkodzi fantazjować.
Jedno jest pewne… hem hem tu padnie wyznanie…
Mark Rothko jest moim wybrankiem serca.
Henri Rousseau

fot. Wikipedia

Henri Rousseau, „Zaklinaczka węży”

Rok wykonania:1907, technika wykonania: olej na płótnie, 169 × 189,5 cm
Było tak…
Szłam przez las nocą. Bez światła, bez mapy, bez pojęcia. Szłam, bo musiałam, coś mnie wołało, hipnotyzowało. Szłam  przez łąki, rowy, krzaki i pastwiska, pod drzewami, gwiazdami i w deszczu. Szłam, aż doszłam, okazało się, że wróciłam. Inna. To taka mała nieuchwytna zmiana, klik i coś mi w środku przeskoczyło. Nie wszystko trzeba rozumieć, żeby wiedzieć że jest, że się wydarza, zadziewa.
Wszystkim, którzy nie reflektują na nocne wędrówki po lesie i wpadanie na elektryczne pastuchy polecam ten obraz. Polecam bycie wężem i polecam samo wyobrażenie o odczuciu wchodzenia do ciemnego lasu z zaufaniem. Polecam też tą niesamowitą nocną zieleń w której można utonąć bezpiecznie. Bez obaw. Flaming – ratownik jest na wyciągnięcie ręki. Księżyc, figlarz akompaniuje. Podobno już sam ruch ku, jest zmianą. Śmiało! 
Dwie Fridy

fot. Wikipedia

Frida Kahlo, „Dwie Fridy” albo „Ja i Ja”

Technika wykonania: olej na płótnie, rozmiar: 1,74 m x 1,73 m
Mały obieg, duży obieg.
W małym obiegu największym wrogiem i ofiarą jestem ja, najlepszą mają przyjaciółką jestem ja, matką, dzieckiem i terapeutą jestem ja, osobą, która najczęściej mnie śmieszy jestem ja i jedynym guru też jestem ja.
Tak siedzimy sobie jedna z drugą.
Najpierw razem, zawsze razem.
Później wychodzimy na spacer i oglądamy się w innych ludziach.
Czasami również z innymi ludźmi  bierzemy się za ręce i tworzymy większy obieg tego samego nurtu. 
Najważniejsze, żeby krążenie nie ustawało.
Judyta Cranach

fot. Wikipedia

Lucas Cranach Starszy, „Judyta z głową Holofernesa” albo „Kill Bill. Prolog”.

Obraz namalowany ok. 1530 roku
wymiary oryginału: 86 × 55,5 cm.
Wspominałam już, że odkryciem z dziedziny historii sztuki, za które dostałam Nobla jest niepodważalna teza, że obrazy Lucasa Cranacha starszego można identyfikować po tym, że wszystkie kobiety i dzieci wyglądają, jakby były niebywałe przebiegłymi istotami, coś knują i pochodzą od lisów? To jest obraz potwierdzający tą tezę.
A zupełnie serio… to co widzę to czysta manifestacja gniewu i jego skutku.
Tak tak oczywiście Judyta mogła troszkę bardziej w nurcie nvc przekazać Holofernesowi: „Szanowny Panie. Rozumiem i szanuje twoją potrzebę ekspansji i przygody, niemniej jednak mamy tu pewien konflikt interesów, gdyż Panie mój najłaskawszy twe stacjonowanie pod mymi murami zaburza nieco moją potrzebę bezpieczeństwa fizycznego i spokoju. Zechciej oddalić się od mych granic”…
Mogła, ale zamiast tego, Judyta wnerwiła się i nie miała z tym żadnego obciachu. 
Mieczyk jest symboliczny, taki od niechcenia. Rękawiczki, które skrywają być może rzeźnicze ręce lub upierścienione dłonie, albo jedno i drugie. Szaty bez kropli krwi. Uniesione delikatnie brwi. Judyta po prostu zrobiła swoje, i wróciła do wieczornego rytuału czesania, swoich pięknych włosów…
Maria Magdalena

fot. Wikipedia

Georges de Latour „Pokutująca Maria Magdalena”.

Rok wykonania: ok. 1640-1646, technika: olej na płótnie, wymiary 128 × 94 cm.
Z Marią Magdaleną mamy specyficzną relację, takie trochę love and hate.
Ilekroć widzę ten obraz, dostarczona mi mnóstwa wrażeń różnorakich. Falowych o dużej amplitudzie, jako i ta relacja.
Patrzę i bierze mnie taka złość, ale taka (!), że mam ochotę podbiec i potrząsać Marią i Magdaleną. Jak te kobiety w brazylijskich serialach, na szczycie schodów i wrzeszczeć jej w twarz różne rzeczy, żeby się obudziła, ocknęła, durna! 
Już już widzę, jak „Ta” tylko wzrusza ramionami i dalej! Dawaj  w tą swoją otchłań i rzuca tylko „odpieprz się Małgorzatko”.
Eeee no, umie się odgryźć, trzeba przyznać, że też nie jest to taka znów zwiędła mimoza. (Przypominam, nadal jesteśmy w brazylijskim serialu).
I tak przez 365 odcinków…
Może nie ma co się naciągać?
Nigdzie przecież sobie nie pójdzie.
Malowałabym!